wtorek, 5 września 2023

Antique punk

 Antique punk

 

            Świat skończy się tego lata. I powiedz mi, dlaczego ludzie się śmieją, kiedy kończy się świat. Nic innego już nam nie zostało. A więc to jest ostatnie lato, ostatnie dni wakacji, pierwsze chwile radioaktywnego świtu. Naukowcy nie mają wątpliwości – świat skończy się tego lata. Będzie jak w filmach, podobno nie ma odwołania. No więc co można robić, kiedy świat się kończy? Można na przykład pojechać na wakacje.

            Wszyscy więc wiedzieli, że świat się kończy i ona właśnie leżała w tym wielkim hotelowym łóżku i przeżywała ten wielki orgazm różowy jak flaming. Najpierw stado flamingów ląduje nad brzegiem morza, jest zachód słońca, wszystko jest delikatnie różowe, jak jej wargi, lekko słone, lekko rozchylone, a gdy nabiera powietrza, uciekają, płoszy te flamingi, wystrzeliwują w górę trochę za szybko, jak ty, jak różowe fajerwerki. A wiec ona leży w tym wielkim hotelowym łóżku, ma lekko rozchylone wargi i tatuaż palmy na lewym udzie, świat się kończy, ale przysięga, że widzi te flamingi na brzegu pościelowego morza.

A on wstaje, ubiera się, wychodzi na taras, za oknem jest jeden z ostatnich zachodów słońca, na oknach rozpuszcza się światło i świat. Nazywa się Sorrentino i pisze książki jak filmy. A może na odwrót. No i ma zawsze świetnie dopasowaną marynarkę. Nawet teraz gdy wyszedł z łóżka, prosto na taras z widokiem na koniec świata. W dole był basen z wodą w chemicznym kolorze, jak w jej drinku. Oparł się o barierkę, wyjął z kieszeni ciemne okulary, w szklance zdzwoniły kostki lodu. Pomyślał, że mógłby napisać książkę o tym, że widzi na zapleczu baru dziwne poruszenie, boy hotelowy chowa coś dużego w magazynie, a kelnerka tajemniczo się uśmiecha, opiera jedną nogę o ciężkie drzwi, trzyma tajemnicę. Jest jak ten piękny flaming, z gracją na jednej nodze, można by się wspiąć do gwiazd, dla takich nóg można by zabić. Słyszał, że w hotelu kogoś ostatnio zamordowano. Tylko po co pisać książki, kiedy świat się kończy.          

Jeszcze rano tego samego dnia stał na krawędzi basenu jak na krańcu świata, lubił ten wzór falującego światła na dnie. Słyszał, że to ślady odbijającego się równoległego wszechświata. Odciśnięty jak pieczątka inny świat, negatyw filmu, wszechświat do góry nogami, zatopiony na dnie basenu. Były tam te trzy dziewczyny, jedna miała kapelusz, trzecia tatuaż w kształcie palmy, co miał odkryć wieczorem. Pani w kapeluszu z okrągłym rondem siedziała na skraju basenu, nogi miała w wodzie, pupę w słońcu, głowę w nocy, w mroku kapelusza albo twojej duszy, plecy proste jak rakieta, wystrzel mnie w kosmos. A grała w świat. Rzucała piłką w mężczyzn w basenie i uśmiechała się mrocznie, bo piłka tak naprawdę była planetą, kulą ziemską, potrafiła na serio rozbić ci świat na głowie, zmienić teorię grawitacji, wszystko dać, wszystko zabrać.

Tylko dlaczego ludzie się śmieją, kiedy kończy się świat.

Druga pani natomiast ma łańcuszek przy bikini i pomaga chłopcu napompować dmuchanego flaminga. Cały świat wstrzymuje oddech, kiedy dziewczyna nabiera powietrze, zwilża wargi, obejmuje nimi ustnik i zdaje się, że wszyscy wokół basenu pomagają, dmuchają, flaming rośnie wielki i różowy, będzie większy niż ta wyspa. Chłopiec jest szczęściarzem, ale marszczy nosek, słońce jest wysoko, patrzy na piękną panią. Mały przykłada rękę do czoła, jakby wypatrywał wyspy skarbów, pyta, czy łańcuszek jej tam nie parzy. Ta wtedy zdradza mu sekret, że ma zimne serce od wszystkich lodów, które zjadła, więc żeby nie słuchał dorosłych i zawsze robił, to na co ma ochotę. Tylko do końca. Mały zakłada czapkę z napisem NASA, bierze flaminga pod pachę i wyrusza w podróż.

Wydaje się, że do basenu ktoś wlał nieskończoność, ale tak naprawdę za nim jest droga, za drogą morze, a na brzegu fale wyrzucają kolorowe kawałki innych światów. Rząd parasoli stoi na baczność i dźga niebo w miękki brzuszek, wylewa się z niego słońce jak żółtko jajka, skwierczy w morzu. Z góry wylewa się żarem, paruje fatamorganą, w samo południe wszystko spowalnia, grzęźnie, topi się i rozpuszcza jak różowy plastik albo guma do żucia, do życia na końcu świata. Różowa balonówka przykleja ci się do podniebienia, gdy myślisz o przemijaniu, a filozofia nadyma się jak różowy balon, który pęka jak bomba atomowa na czerwieni jej ust. Podobno z tych kolorowych kawałków pochowanych w piasku można zbudować całą planetę.

Za rzędem parasoli schował się boy hotelowy, czyści komuś deskę surfingową, jest wielka i różowa jak twoje ego, przysłania nawet słońce. Smaruje ją brokatem, wszystko błyszczy, a najbardziej jego tors. Na skuterze podjeżdża tajemniczy nieznajomy, ma kask i wygląda jak ciemny charakter z tamtych komiksów. Kiedy ściąga z głowy kask, okazuje się, że to ona, jest jak w filmie, na moment wszyscy milkną, włosy jej falują w stojącym powietrzu, łamią prawa fizyki jak flaga na Księżycu. To ta kelnerka, coś mu mówi, uśmiechają się, znowu porozumiewawczo, na pewno knują coś niedobrego, potem długo się całują. Na końcu znowu zakłada kask czarny jak pustka w twojej duszy i znika w kurzu antycznego świata.

Antyczny kurz opada mi na adidasy, kiedy mnie mija. Wszystko mija i wszystko na tej wyspie pachnie starożytnością, gdzie by nie spojrzeć, można podziwiać zabytki i cuda minionej cywilizacji. Co zrobić, żeby też nie zostać ruiną. Wcale nie chcę być antycznym kurzem na butach kosmitów. Przylecą i spiszą to wszystko, pięknie opiszą moją cywilizację w swoich podręcznikach, będą sobie robić zdjęcia i bez zrozumienia kiwać głowami. To trochę zabawne, że świat mi się skończy wśród tych antycznych kolumn i świątyń. Cyberpunk jest passé, ja czuję się jak antyczny punk, antique punk, ale przyleciałem tutaj na ostatnie w życiu wakacje, bo podobno akurat tutaj jest sposób. Pewien Stary Grek  podobno wie, jak uciec.

Mało kto o tym słyszał, ale widziałem dzisiaj przy hotelowym basenie jeszcze kilku poszukiwaczy równoległych wszechświatów. Jest ten włoski pisarz, są trzy dziewczyny, mały chłopiec. Jestem pewien, że oni też wiedzą i czuję się jak James Bond w tamtym urokliwym włoskim miasteczku. Proste plecy i koszula, ciemne okulary w ręce, nie mrużę oczu, kiedy patrzę na koniec świata, nie zakładam okularów.

Rano był wschód słońca, wszyscy myśleliśmy, że znowu się udało. Słońce rozpuszcza się w morzu, musuje jak aspiryna, kiedy dotyka wody. I w tym płynnym świetle pływają dziewczyny. Pluskają się, cieszą się, śmieją, chlapią świecącą się wodą, rozpuszczają w niej swoje gorące ciała, migoczą pomiędzy falami jak gwiazdy odległych galaktyk. Oczywiście, że one coś wiedzą. Na brzegu ciemne okulary odbijają zazdrosne spojrzenia, a obok dmuchanego flaminga mały chłopiec w czapce z daszkiem układa piramidy z kamieni, z tych małych kawałków kosmosu wyrzuconych na brzeg. Skąd wie które to. Obserwuje nas wszystkich z tarasu ten stary pisarz, mógłby już sobie odpuścić.

Podobno ma różowe pióro. A teraz siedzi na tarasie tego drogiego różowego hotelu i próbuje pisać. Tylko po co pisać książki, kiedy świat się kończy. Na szczęście używa też tego drogiego różowego pióra do mieszania drinków, kostki lody dzwonią szyderczo. Hotelowa obsługa zapomina wiecznie dawać łyżeczki do drinków, bo przecież słomek nie wolno, człowieku, świat się kończy. Przypomniał sobie historię o tym facecie, co zasnął na dmuchanym flamingu i prąd zniósł go aż z wybrzeża Włoch na Sardynię. Dmuchana różowa wodna taksówka. Różowe morskie potwory. Mógłbym napisać o tym film, tylko po co, skoro świat się kończy.

A gdzieś tam z tyłu, schowani za palmą boy hotelowy i kelnerka coś kombinowali na plaży. Próbowali się schować w morzu, czyżby kogoś utopić. Nie widać stąd dobrze, tylko cienie i szum fal. Cykady też mają swój współudział. Oni są stąd, nic więc dziwnego, że wyspa im pomaga. Bo wyspa się broni, co roku turyści przyjeżdżają i zjadają ją po kawałeczku. Gdyby świat się nie skończył, ludzie by go zjedli. Okazuje się, że boy hotelowy i kelnerka uratowali rano żółwia. Leżał na plaży bezbronny, porzucony przez morze, turyści robili sobie zdjęcia, był na w pół żywy. Światła statków i samolotów pomylił z gwiazdami, najadł się plastikowych słomek i popił olejkiem do opalania, a teraz nie może się ruszać. Prawie go zabiłaś, prawie go zabiłeś, wiesz. Jest ciężki, ma ostry dziób, na skorupie niesie nowe światy, ale udaje im się go oddać morzu.

No i jeszcze jak co rano posprzątali plażę, bo to ich wyspa.

I jeśli świat jest obecnie najlepszym miejscem w dziejach, to naprawdę szkoda, że się akurat kończy. No bo chyba masz trochę szczęścia, nie musisz o wszystko walczyć, jesteś fajny albo ładna i mądra, masz modne okulary albo kapelusz i jedziesz na wakacje. Co roku pakujesz za dużo rzeczy do za małych walizek. Na lotniskach światła rażą bardziej niż słońce, kupujesz kawę w jednorazowym kubku, dotykasz się zbyt blisko z jednorazowymi ludźmi w samolocie, jednorazowym winem popijasz jednorazowe tabletki. Lądujesz, czekasz, bierzesz pierwszy oddech, czujesz, tak pachnie globalne ocieplenie, gorące paliwo rozpuszczone w wilgotnej duchocie. Czekasz, walizki się ścigają, znowu jednorazowi ludzie, autokar, dźwigasz, a potem masz wrażenie, że to walizki ciągną albo pchają. Wymieniasz się z innymi ludźmi, tamci kończą turnus, wchodzisz na ich miejsce, na ich łóżko, macie te same pokoje, nawet takie same walizki, tamci może tylko trochę zazdroszczą. Ale jesteście tacy sami, kopiuj-wklej. Jesteśmy turystycznym produktem fabrycznym.

I może faktycznie żyjemy w najlepszych czasach w dziejach, w najlepszym możliwym wszechświecie, najlepszym możliwym życiem, ale dla planety jesteśmy kopiuj-wklej, jednorazowi ludzie, trochę wirusy, trochę zabawki. Samoloty mijają się na nocnym niebie jak zabawki, szkoda że to nie rakiety, które zabiorą nas daleko stąd, bo szkoda tych żółwi.

A więc nie myślmy sobie, nie zapominajmy, jesteśmy niszczycielami światów.

I choć jest mi przykro, że planeta umiera, ja naprawdę lubię wakacje. Słońce, wodę, palmy, przepraszam. Tęsknię za tobą i zastanawiam się, czy wyspę też to boli. Chodzę po niej, przepraszam, czy moje buty kłują, czy olejek do opalania parzy. Dotykam rozgrzanej smutnej ziemi, kiedy zapada zmierzch. Słońce zniknęło za horyzontem i wszyscy zastanawiamy się, czy jeszcze wróci. Siedzimy przy tym samym barze, codziennie pijemy to samo, czekamy, kiedy w końcu skończy się ten świat.

Niektórzy twierdzą, że istnieje nieskończenie wiele równoległych wszechświatów. I podobno na tej wyspie jest człowiek, który wie, jak je odnaleźć, jak stąd uciec. Zna przejście. A powiedz, co nam zostało. Poza ostatnimi wakacjami w życiu. Jest podobno Starym Grekiem z ciałem antycznych bohaterów, pewnie kiedyś myśleli, że jest synem Zeusa albo innego Apolla. Podobno co wieczór przychodzi na plażę popływać z delfinami i flamingami. Szkoda tylko, że flamingi są już czarne od smoły, a delfiny wyskoczyły z wody, bo jest za gorąca. Mówią, że ma specjalne okulary słoneczne, w których widać kawałki kosmosu.

Tak naprawdę to wszyscy jesteśmy kawałkami kosmosu, a pani, jak dla mnie, jest najpiękniejszym kawałkiem kosmosu. Bawię się zegarkiem, małe światełko odbija się od szkiełka i wędruje. Jestem tą wiązką fotonów, falą i cząstką jednocześnie, błądzę, zaczepiam. Głaszczę więc tym światełkiem pani stopę, wspinam się po nodze, błyszczy się opalenizną, ma kolor arabskiej księżniczki. Czy to nie zniewaga, gdy wchodzę wyżej, po udzie, podobno ma tam pani tatuaż palmy. Pani widzi, co robię, wcale się nie wstydzi, uśmiecha się szeroko, ma białe zęby i różowy język. Puszcza do mnie oko, raz jedno, raz drugie, mój Boże, to tak się da?

Ten stary pisarz, który z nią spędził dzień, wcale nie jest zazdrosny, już dawno zrozumiał, że człowiek niczego nie posiada. Siedzi w nocy pod parasolem, na stoliku stoi espresso z koniakiem, jedno pobudza, drugie zamula, ale nie jestem pewien, czy pije, czy notuje w głowie. Dziewczyny już tańczą, muzyka jest falą, rozlewa się wokół basenu, dziewczyny też są falą, nie tylko według fizyków. Powietrze jest duszne, wibruje, kiedy wydaje się, jakby odprawiały czary, starożytny rytuał. Powietrze jest gęste od ich zapachów. Rzucają zaklęcia. Powietrze jest ciałem stałym, jak cały kosmos, ciastem z bąbelkami twojej pustki w środku. Jest ciastem ich ciał, jak smakują? Rzucają zaklęcia i już nie jestem pewien, czy to one, czy to ja, poruszamy rękami, pośladkami i piersiami, szyją, mieszamy się w tym tańcu nad grobem świata, amen.

Barman nigdy nic nie mówi, uśmiecha się, czyta w myślach i podaje dokładnie to, o czym marzysz, na końcu kłania się grzecznie.  W oddali, na końcu basenu, w cieniu na leżaku leżą kelnerka i boy hotelowy. Czy skończyli już zmianę, czy wolno im tam odpoczywać? W cieniu kryją się anioły i demony, bo są kurwa tym samym, na pewno coś knują. Przecież jeśli świat się kończy, można być bezkarnym.

Uważaj, chłopaku, siedzisz na skraju, nogi moczysz w wodzie w kolorze powerade, garbisz się, ale głowę trzymasz w chmurach. Jest małym okularnikiem, ma piegi i wzrok mądrali, przygląda nam się z daleka, jakby wszystko o nas wiedział, macha nogami, też czeka na zbawienie. Czy dzieci nie powinny być już w łóżkach o tej porze.

Wtedy gdzieś z ciemności wszechświatów wyłania się ten Stary Grek. Naprawdę ma mięśnie jak bogowie, nie ma brody, ale ma wzrok filozofów. Ubrany jest w różową koszulę rozpiętą na przedostatni dzień naszego życia. Do tego szorty i japonki, ale klasy ma więcej niż tamten Mag z książki. Niesie brokatową deskę surfingową, a my nie zapominajmy, że wszyscy według fizyków jesteśmy falą. Uśmiecha się więc do wszystkich i wszyscy przez chwilę są gotowi pomyśleć, że wszystko będzie dobrze. Ale to nieprawda. Świat umiera, na pewno o tym duma, kiedy siada na plaży, a obok lądują te dwa czarne flamingi i naprawdę mają kolor końca świata, wiatr cicho szepcze.

Chłopiec podbiega pierwszy, jak na wyścigi, jak w szkole, jeszcze przed dzwonkiem. Jest mały, ale sprytny, ma tę czapkę z daszkiem z NASA i okulary mądrali, a w tych w krótkich spodenkach wygląda jak niewinny diabełek. Cały dzień układał na brzegu wieże i piramidy z kamieni, które wypluł wszechświat, są tęczowe jak promieniowanie, myślał, czy da się po nich przejść dalej. Ale okazuje się, że nie może założyć magicznych okularów, bo ma już jedne, swoje, zwykłe. Wszyscy klepią go po ramieniu, niektórzy nawet przytulają.

A tymczasem ten nasz wspaniały wszechświat kipi, wylewa się na brzegu, pieni się jak orgazm, wiatr cicho szepcze, szumi. Szumi w głowach – albo on, albo te piękne wakacyjne Wenus, pachnące Aperolem i drogimi perfumami, ubrane w letnie sukienki, powiewają na wietrze, falują i wtedy naprawdę wszyscy jesteśmy falą. Stoją więc na krańcu świata i ten kosmos obmywa im stopy, szczęściarz, też bym chciał pogłaskać. Jedna ma kapelusz, trzyma rękę na biodrze z żądaniem albo pożądaniem, druga nogi długie jak moje zdania, trzecia tatuaż palmy, który wystaje spod sukienki, kiedy się uśmiecha. Stoją nad tym Starym Grekiem jak trzy mojry końca świata, wszystko wiedzą. Mówi im, że widział je dzisiaj na plaży, że miały różowe i turkusowe cętki na strojach kąpielowych, dzikie zwierzęta w zoo, mieniły się jak morze, błyszczały jak wybuchające gwiazdy. Jadły lody, opalały się i nie korzystały z przebieralni. Bardzo by chciał je zebrać ze sobą, ale serio pasują tutaj idealnie, tańczące i kuszące koniec świata o jeszcze jedną noc.

Czyli zostałem tylko ja i ten stary pisarz i okazuje się, proszę państwa, że tak naprawdę są dwie pary magicznych okularów. Czy my właśnie wygraliśmy w największą grę tego świata? Działa to tak, że zakładasz kosmiczne okulary i widzisz równoległe wszechświaty. Według naukowców jest ich nieskończenie wiele, nie wszystkie są fajne, ale może da się trafić lepiej niż tutaj. Widać w tych okularach, jak scenariusze się nakładają i rozgałęziają, widać przejścia i wtedy można uciec tam, gdzie akurat nie kończy się świat. Ściskam rękę temu filozoficznemu surferowi, mówię, że jest pan trochę różowy, skórę ma pan w różowym odcieniu jak zorza, tęczówki są różowe jak śmieszne tabletki, proszę pokazać język. Odpowiada, że tam skąd pochodzi, wszyscy jesteśmy różowi, a ja jestem zbyt smutny, żeby przejść dalej, że mam za dużo summertime sadness w oczach. Ale jak to. A ten stary pisarz natomiast nigdy nie napisał prawdziwej historii miłosnej, więc też zostaje.

I co teraz. Świat się kończy, słońce być może już nigdy nie wstanie, nawet nie poszło spać, uciekło. A każdy ma prawo uciec, więc wszyscy siadamy na plaży. Jest spokój, ciemno, czarne flamingi mruczą cichutko, kiedy zanurzają dzioby w radioaktywnej wodzie. I co teraz. Za palmą ktoś się chowa, szepcze, śmieje się. To ten boy hotelowy i kelnerka, jednak nikogo nie zabili, bo są zajęci tworzeniem swoich nowych światów. Stary grecki surfer uśmiecha się szeroko i woła ich. Podaje im te dwie pary kwantowych okularów i podpowiada, żeby zebrali kawałki kosmosu wyrzucone na brzeg, a potem wzięli jego deskę. Dzieciaki, uciekajcie, znajdźcie nowe słońce, zaopiekujcie się nową wyspą.

A więc para pracowników hotelu odpływa za horyzont na tej desce, zasłużyli. Świecą potem w oddali brokatem, dwie połyskujące czarne dziury w kształcie kochanków wyciętych jak z innego świata. Tło ciemnego nieba, wiosło za horyzont, teraz można podbijać słońce i księżyc, kosmiczne bajgle. Tylko czy wolno im używać tej deski i trochę przykro, że nie udało się uratować tej wyspy.

A więc wszyscy siedzimy w tę upalną noc na plaży i patrzymy za ten plastikowy horyzont, wypatrujemy nie wiadomo czego, bo pewnie słońce już nigdy nie wzejdzie, nie rozleje się po tych letnich ciałach. Nikt nie płacze, kiedy kończy się świat i kiedy kończy się lato, bo wszystkim było smutno już w pierwszy dzień wakacji. Lepiej nie patrz w górę, bo nie wiadomo, co stamtąd przyleci. Fajnie było, ale mnie zabiłeś, i teraz mnie kurwa nie proś. Nie płacz, wstawaj, za plecami neony, w duszach lasery, w uszach ostatnie przeboje lata, a więc tańcz, niech sukienki falują jak morze. Nie wysyłaj mi tylko wiadomości, pocztówek z końca świata, z mojego końca, końca lata.

 

Michał Erazmus

niedziela, 26 marca 2023

Diamond beach

 Diamond beach

 

Elfy na Islandii naprawdę wierzą, że ludzie istnieją. Obchodzą nawet specjalne święto, kiedy pod drzwiami swoich domów zostawiają dla nich prezenty, małe kawałki zorzy, które w tajemniczy sposób znikają w nocy. Przynosi to podobno szczęście całej elfiej rodzinie. Potem te małe kawałki zorzy mają spadać na dobrych ludzi w równoległym wszechświecie. Ale to nieprawda. Na dobrych ludzi nic nie spada z nieba. Małe zielone i różowe kryształki spadają tylko na tych, co potrafią się najlepiej bawić, bo kryształki zorzy to podobno dobre narkotyki. Podobno Luna to sprawdziła i za to też kochała ludzi. No i mają też lepsze kluby.

            Była śliczną elfką, miała długie uszy, długie nogi i długi język, gdy całowała, smakowała jak tęcza uwięziona w lodowcu, bo rozpuszcza się w ustach. Lubiła się bawić i kochać, lubiła tańczyć i lubiła ludzi, byli zabawni i poważni naraz, a do tego mieli elektro świecące jak słoneczny wiatr w ciemnych dyskotekach. I tamtego lata w klubach modny był prawdziwy kosmos na językach, w powietrzu i w mózgach. Och, jak Luna uwielbiała lato spędzać na Ziemi.

            Przejść pomiędzy światami można w miejscu, gdzie pojawia się akurat zorza. Popatrz, przecież zorza to jest totalnie portal do równoległego wszechświata. Kolor zorzy zależy od koloru włosów elfa – różowe, zielone albo niebieskie, a zorza tęczowa jest wtedy, kiedy pomiesza się muzykę Lany del Rey z niemieckim elektro, podobno w żyłach zaczyna płynąć brokat, a siniaki na szyi wyglądają jak kolorowe odległe galaktyki i wtedy kilka elfów przechodzi na Ziemię razem.

            A więc w elektrycznym mroku dyskotek ich włosy świecą jak w ultrafiolecie, są miniaturowymi zorzami. W klubach jest kosmos, a te wszystkie elfie dziewczyny to komety na twoim kursie kolizyjnym. W środku jest ciemno, spocone ciała połyskują metalicznie, w oczach odbijają się zorze. Na zewnątrz wciąż i wciąż jest jasno, słońce roztapia i rozpuszcza północ w cichy świt, słońce nie zachodzi i nie wschodzi, trzyma się z boku cały czas, jest zimne jak serce twojej dziewczyny. Islandzkie lato to długie jasne godziny, kiedy mózg wcale nie odpoczywa, kiedy liczysz, że chociaż zmęczone ciała położą się obok siebie i zasną. I to wcale nie jest łatwe tak imprezować, czekając na nieprzychodzący zachód albo wschód. Kiedy ostatnio wyszliście z klubu i było tak jasno, tak cicho, że w uszach elektro mieszało się ze śpiewem ptaków.

            Ale Luna lubi tę porę roku najbardziej. Jest rybą w wodzie, ptakiem w powietrzu, językiem w twoich ustach, potencjałem elektrycznym w twoim mózgu, jest drapieżnikiem, twoim przeznaczeniem, twoje ciało jest jej daniem głównym i deserem. Pochodzi z innego świata i może właśnie dlatego tak cię do niej ciągnie, za te fale grawitacyjne należy się nagroda Nobla. Jej koleżanki też tu są, też krążą i ściągają, obiecują, że przytulą pośrodku pustki kosmosu, zabiorą na inną planetę, bo kochać się z elfem to jak kąpać się w jeziorze skrzącym blaskiem odległych gwiazd.

            Bo Islandia to świat z innej planety. Kosmiczne dziewczyny i kosmiczni chłopcy wylądowali tutaj kiedyś i przenieśli swój kosmiczny świat z daleka. Ludzie byli drudzy, przypłynęli na tych swoich śmiesznych statkach zza siedmiu mórz. Mieli brody, łaskotali w nagie ciała, po winie znali wspólne języki. I w klubach można spotkać tych wikingów do dzisiaj. Luna zna jednego takiego i serio nie może się oprzeć.

            Elfy naprawdę lubią wikingów, bo mają długie brody i nie tylko, duże mięśnie i nie tylko, a ten był do tego wszystkiego całkiem bystry. Był Nowoczesnym Wikingiem. Pierwszy na wyspie zaczął uprawiać egzotyczne owoce, najbardziej lubił mango, żółte i miękkie owoce były jak miniaturowe słońca, według niektórych samemu się po nich świeciło, a wargi smakowały jak lato. On światło też lubił uprawiać jak dobry seks. Wymyślił i skonstruował szklarnie ze specjalnym oświetleniem – założył na Islandii pierwszą farmę światła. Jego rośliny potem cały dzień i całą noc mogły opalać się jak w solarium. Ludzie mówili, że zrobił sztuczne słońce, inni że to sztuczna zorza, niektórzy podejrzewali, że wykorzystuje elfy, które przynoszą mu kawałki kolorowych świateł północy. Potem świetnie się z nimi bawi, tańczy i ma przygody.

            Ale zorza jest przeciwieństwem światła. Elfy twierdzą, że zorza wcale nie świeci, bo zorza wybucha i jest kolorowym pęknięciem wszechświata. Można przez nią przejść, trochę się przy tym pobrudzić, pokolorować i to serio działa jak narkotyk, przyprawia o zawrót głowy, uzależnia. Dlatego elfy nie potrafią sobie odmówić przejść do świata ludzi. Zbierają przy tym kolorowe kryształy na później i najbardziej nie lubią wszystkich tych farm światła, gdzie bystrzy wikingowie uprawiają mango albo inne banany. Nic tak nie szkodzi zorzy jak światło. Światło zakleja kolorowe pęknięcia wszechświatów i zamyka przejścia.

            Luna słyszała, że najwięcej samobójstw ludzie popełniają w czasie trwania dnia polarnego i była pewna, że to dlatego, że zorza znika z horyzontu zdarzeń. Co roku spędzała lato na Islandii i świetnie się bawiła z ludźmi, byli jej drugą używką. Sama też uwielbiała uzależniać ludzi od siebie, ratować ich, dawać im, kusić, zabierać, znowu dawać. Bo pocałować elfa to jak polizać kometę, a złapać za pupę elfa to jak dotknąć gwiazd. Uśmiecha się łagodnie, a potem pokazuje supernovę na języku. I och, potrafiła się bawić, czasem spotykała swoje koleżanki, też miały kolorowe włosy i światełka w oczach, a może kryształki zorzy? Elfy bawią się najlepiej, tańczą najdłużej i śmieją się najgłośniej.

Ale uwaga. Te elfy są mroczne, wytatuowane, nawet jeśli mają kolorowe włosy, to tylko dlatego żeby błyszczeć swoją zajebistością w ciemnej pustce kosmosu, zupełnie jak zorze. Uważaj na nie. Te elfy są dużo mądrzejsze od ludzi, poznały tajemnice wielu wszechświatów i teraz mogą oszukiwać w tę grę, latać i spadać, mieszać alkohole i nie mieć kaca. Pilnuj się, bo skradną ci serce. Te elfy potrafią być dobre i złe, ale nie znoszą wybierać, więc robią wszystko na raz zawsze, jak to w fizyce kwantowej.

Kilka koleżanek Luny zamieszkało na Islandii na stałe, bo lubią, jak ludzie oddają im cześć, naprawdę bardzo lubią, jak ludzie ich wyznają. Bycie boginią to dopiero narkotyk. A ludzie uwielbiają kłopoty i Junga nowoczesne mity. Poza tym bawić się z elfem to jak latać wokół zorzy, chować się za zieloną zasłoną, przykryć się różową kołdrą z nieba, czuć elektryczny dotyk równoległych wszechświatów. A ludziom trzeba wszystko zawsze pokazywać. Dać ogień, zrobić koło, podłączyć do prądu i włączyć zorzę.

Nowoczesny Wiking podłączył swoje szklarnie na farmie światła do jednego z tych wulkanów pod lodowcem. Islandia to w końcu kraina lodu i ognia, człowieka przechodzi dreszcz od gorąca i zimna, języki mieszają się i przeplatają, lawa wybucha, parzy, para napędza turbiny, jest moc i siła jak napięte mięśnie i członki. Elfy są eko i uśmiechają się miło, gdy słyszą, że wykorzystujesz energię z wnętrza ziemi, a warto się starać, bo nie ma nic lepszego, niż nagroda od elfa. Może przyniosą ci trochę zorzy. Nowoczesny Wiking produkuje dodatkowo ze śniegu dietetyczny skyr, puszysty serek i miesza go ze swoim ulubionym owocem. Kraina lodu i ognia, śniegu i słońca, skyru i mango.

Luna jest zachwycona tym egzotycznym połączniem, choć doskonale wie, że to tylko dobra bajera. Łapie się za długie ucho, mruga i uśmiecha się miło do swojego wikinga. Pyta, czy pójdzie z nią na plażę. Och, pokażę pani przypływy i obronię przed morskimi potworami.

A na ich plaży morze wyrzuciło diamenty na brzeg i kłócą się o to, czy są to łzy olbrzymów pogrzebanych pod lodowcem, czy po prostu piękne kawałki kosmosu. Wszyscy jesteśmy kawałkami kosmosu, ale jej wiking twierdzi, że to ona jest akurat najpiękniejszym kawałkiem kosmosu. Luna znowu miło się uśmiecha, och, proszę pana, potem odsłania trochę za dużo, a potem zakrywa, a potem znowu ma minę łobuza. W oddali spienione fale rozbijają się o skały, trzy wielkie czarne członki wystające z morza. Według niektórych to trolle zastygłe w lawie.

Wulkany wybuchają regularnie, a erupcja brzmi jak erekcja, podobno twój wulkan wybuchnie lada chwila, ile wytrzymasz, mój wielki wikingu. Diamenty na naszej plaży błyszczą światłem niezachodzącego słońca, uwięziły wodę sprzed kilku tysięcy lat, są zimne jak moje serce, są cieplejsze niż lody o których marzysz. Piasek jest czarny i noc jasna, to zupełnie jak nasze dusze. Myślimy, że to takie romantyczne, kochać się na plaży pełnej diamentów z lodu, gdy dochodzimy, topniejemy, rozpływamy się w lepką rozkosz i słodki jęk, olejek do opalania, słyszysz szum fal, słoneczny śmiech, widzisz latające delfiny. Luna tłumaczy, że w tym drugim świecie potrafią fruwać i też bawią się z elfami. I ten wiking wtedy zakochuje w tamtej elfce, właśnie wtedy kiedy dotyka kosmosu, kiedy już sam nie jest pewien, co jest na serio, kto pływa, a kto lata wokół zorzy.

Luna wita się z delfinami, łobuzują. Przypływa też wieloryb i on jest nostalgiczny, gdy się odzywa, wiesz już, jak brzmi melancholia. Też potrafi latać i za chwilę widzicie, jak znika za horyzontem, majestatycznie macha płetwami i ogonem, wygląda jak król zwierząt, z daleka płynie smutna pieśń jak fale morza czasoprzestrzeni, gdy tak siedzicie na tej czarnej plaży z wielkimi lodowymi diamentami. Wiking czuje, że to jest wielkie i nieśmiertelne, klęka, prosi o rękę swoją elfkę. Luna znowu się uśmiecha, ale się nie śmieje, mówi, że wcale mu nie wierzy, że to na zawsze. Elfy lubią ludzi, ale im nie wierzą. A poza tym kończy się lato.

Luna nie zamierza spędzić zimy na Islandii. Gdy pojawiają się pierwsze zorze, wędruje czarnymi plażami w żółtej kurtce i prosi o kosmiczną podwózkę do domu, jak w amerykańskich filmach. Każda zabawa się kiedyś kończy, a w równoległym wszechświecie elfów ma swoje obowiązki i swoje imprezy. Ludzie, było fajnie, widzimy się za rok.

Ale jej wiking naprawdę ma złamane serce. Leczy się w ciepłych źródłach, lubią go tam podglądać, jak podobno nago chodzi po śniegu, wielkie mięśnie parują, wszystkie napięte i twarde, nagrzane wspomnieniem lata unoszą się prawie jak mgła. A może to on swoim ciałem ogrzewa górskie strumienie. Pewnej elfce najbardziej jednak podoba się jego nagie ciało na tle zorzy. Zimą noc się nie kończy i to wcale nie jest takie depresyjne, zostań ze mną w łóżku do rana. Gdzieś na lodowcu on ma szerokie plecy, napięte członki, ona jest drobna i magiczna, ma włosy w kolorze różowej zorzy, różowe ma też policzki, kiedy mocno ją przytula od środka. A potem zabiera do domu, na śniadanie i resztę życia.

A więc Luna wraca za rok. Trochę nie wierzy, że przyjaciółka ukradła jej chłopaka, a trochę tak czuła, tam daleko, w innym świecie. Lubi się bawić i lubi zaszaleć, jest zimna jak lód, gdy przechodzi cię dreszcz i drażni sutki, a jej zemsta jest gorąca jak ogień w ustach, gdy oblizuje wargi i piękne ciała, choćby niebieskie. Niebieskie jest niebo nad Islandią latem, kiedy słońce nie zachodzi, widzisz latające wieloryby, olbrzymy niosące wendettę.

Luna prosi o pomoc, dosiada latającego wieloryba i porywa już-nie-swojego wikinga z domu na farmie światła. Ten na początku myśli, że będzie fajna przygoda. Nawet nie podejrzewa, że elfów trzeba się bać, zwłaszcza kiedy są złe. Podniebna wycieczka, można podziwiać widoki, fiordy, zielone wzgórza, konie w galopie. Lecą nad wulkan, jest wielki, ziejący wnętrzem ziemi, przeszłością i przyszłością, innym światem, wszechświatem równoległym, skarbie, jesteś gorąca. Wtedy Luna wrzuca go do środka i spokojnie patrzy, jak robi się cały czerwony, jak łuna nad szklarnią.

Elfy, kiedy są złe, wrzucają swoich chłopaków do wulkanów. Te wulkany potem wybuchają, bo erupcja brzmi jak erekcja, wyrzucają kawałki lawy, czasem taki chłopak zastygnie na plaży w formie czarnego trolla. Z mniejszych kawałków lawy natomiast wykluwają się latem maskonury, ptaki z dziobem czerwonym jak wulkan albo mała erekcja twojego chłopaka. Luna nie przejmuje się, że wiking zostawia dzieci, bo sobie poradzą. Dzieci elfów i ludzi zostają najpiękniejszymi artystami – muzykami, pisarzami lub poetami, fizykami kwantowymi.

Luna natomiast ma jeszcze całe lato przed sobą i zamierza się świetnie bawić. Dzień na Islandii się nie kończy, nie jest za ciepło, a niektórzy ludzie naprawdę wierzą w elfy. Dają im nawet czasem prezenty. Kiedy pojawią się pierwsze zorze, znowu wróci do domu, poszuka na czarnych plażach kolorowych pęknięć kosmosu. I proszę uważać, bo elfy mają słabość do żółtych kurtek. Kiedy chcą wrócić do domu, wędrują po tych czarnych plażach Islandii i szukają ludzi w tych żółtych kurtkach. Taki człowiek zostaje potem na zawsze zupełnie nową częścią kosmosu, niektórzy mówią, że kolorowym światłem o północy, jak w skandynawskich kryminałach. Bo elf tylko w żółtej kurtce może wrócić do domu.

 

Michał Erazmus

niedziela, 4 grudnia 2022

Rakiety na olej słonecznikowy

 Rakiety na olej słonecznikowy

 

Najbardziej na świecie boję się wojny, więc gdy wybucha, chcę uciekać. Chcę uciekać daleko, jak najdalej, najlepiej zbudować rakietę i odlecieć na inną planetę, do innego świata, wszechświata równoległego, gdzie wszystko jest dobrze, długo i szczęśliwie. Boję się, że nic już nigdy nie będzie takie samo. Jeden szaleniec zepsuł świat, upuścił go jak filiżankę. Rozpadła się i nawet jak posklejasz, będzie widać. Boję się, że ludzie się zmienią, będą wilkami i zającami, a zwierzęta gdzieś pobiegną. Szaleniec podpalił świat i boję się, że będzie nas gonić, zabijać rodziców, porywać narzeczone. Boję się, że już nigdy nie pojadę na wakacje do Włoch albo na Księżyc.

            A jak o wszystko się martwię, to nie mogę spać. Postanawiam więc pomóc, zanim ucieknę. Pomagać jak najwięcej, mówię, mogę robić wszystko. Przyjeżdża pierwszy pociąg, smaruję kanapki, drugi milion ludzi, rozdaję koce, a potem trzeci człowiek, któremu ratuję życie. Chciałbym czuć dumę, ale wiem, że jest tylko pustka, wielka i czarna dziura ziejąca za naszą granicą. Ludzie uciekają i w oczach mają swoje miniaturowe czarne dziury, mini-otchłanie, w których się przeglądam, nie mrugam, jestem im winien wszystko, bo nikt nie zasługuje na koniec świata.

środa, 3 listopada 2021

Pink Elephant

 

Pink Elephant

  

Dzień 4.

 

Czy jedne paski pasują do innych pasków? Bo ona zawsze miała na sobie majtki w czarno-białe paski, stanik najczęściej leżał gdzieś obok przysypany piaskiem, a we włosach chustkę w paski kolorowe. Czy to tak wypada, gdy spogląda pod słońce, mruży oczy i bezwstydnie patrzy na wszystkich wokół w różnych paskach? Czy to nie miłe, gdy te paski, jedne czarno-białe, drugie kolorowe, tańczą jak fatamorgana, a ona leży wyciągnięta, wsparta na łokciu i czyta książkę, trochę się rozpływa, a trochę paruje? Tylko paski niewzruszone jak filary stworzenia. W tamto lato dużo czytała na plaży, na przykład o pięknych kobietach więzionych na greckich wyspach przez potężnych magów i dobrze wiedziała, że sama jest potężna, ma władzę nad mężczyznami, zwłaszcza gdy miesza tak na swym ciele różne paski.

            Nazywała się Marina, bo była córką Kapitana. Miała piękną przerwę miedzy zębami na pewno nie na twój język, zadarty pod niebo nos, plecy proste i głowę do góry. Blond włosy rozsypywała jak piasek, leżąc na wznak lub strzelała nimi jak radioaktywnymi promieniami słońca, siedząc nad światem. Choć wyspa nie była mała, to wszyscy ją znali, miejscowi się bali, turyści czcili jak gwiazdę, bardziej niż greckich i włoskich bogów. Bo w istocie czuła się potężna jak ten mag z tamtej grubej powieści.

sobota, 9 stycznia 2021

Bordo 2

 Bordo 2

 

Lazur rozpływa się wokół jak olejek do opalania na ich ciałach. Ten lazur to wiecznie żywa powierzchnia oceanu, ruchliwa i spokojna, postrzępiona masa, milion minifal. Rosną i wyciszają się nawzajem. Ocean cicho migocze tym lazurem, faluje światełkami. Skrzy się w słońcu jak mieszanina tamtego olejku i potu; pachną słodko ich ciała.

Oblizuję się, bo im zazdroszczę.

Czuję słony smak i piasek. Woda to milion małych lusterek. Odbijamy się w nich. Milion małych słońc strzela w naszą stronę z powierzchni tego lazuru, milion małych promieni, milion małych nas, małych mas. Kłują w oczy, odbijają się od kropli na jej brzuchu, łaskoczą, restartują z jego klatki piersiowej, małe rakiety. Strzelają do mnie. Mrużę oczy, chciałbym być takim pociskiem, światłem na ich ciałach, światem równoległym, tuż nad nimi, ruchliwy i spokojny jednocześnie, jak ten lazur.

Oblizuję się, bo im zazdroszczę i chce mi się pić.

środa, 29 kwietnia 2020

Atomówki


Atomówki

Najbardziej na świecie boję się wojny. Nie boję się raka, nie boję się wirusa, nie uciekam przed psami. Za to chciałbym każdemu żołnierzowi wsadzić w lufę kwiatka. Jak w butonierkę. Wysłać do domu, kazać posadzić drzewko, oddychać, żyć długo i szczęśliwie.
            Król Polski uwielbiał rządzić, wysyłał więc żołnierzy na misje, rozkazywał ludziom, rozdawał pieniądze, bo podobno wszystko można kupić. Król Polski był niski i brzydki, tacy ludzie muszą być przebiegli, więc zawsze miał jakiś plan i ludzie mu wierzyli. Król Polski najbardziej na świecie bał się, że straci władzę, więc dogadał się z Bogiem.
            Ludzie generalnie wierzyli w Boga. Straszył ich piekłem i to najczęściej działało. Jeśli nie, od reszty było wojsko. Król mówił, że są najlepsi na świecie. Że Polska jest największa na świecie. Że wybrał ją Bóg.

wtorek, 4 czerwca 2019

Akwarium 1


Akwarium 1

Słońce roztopiło się jak kredki świecowe i rozlało po bloku z naprzeciwka. Światło kapie jak polewa po cieście, pomału, leniwie. Z uporem pokrywa całą powierzchnię twardego ciasta budynku. Ciasto było stare, czerstwe i suche, chrupało, gdyby je ugryźć. Polewa nie lśni, matowieje, po cichu ogrzewa, zmiękcza ciasto. Jest jak guma, gdyby zanurzyć w niej palce, dłoń, rękę. Gdyby zamieszać, kawałki czasoprzestrzeni grzęzną w środki jak rodzynki w serniku. Pod spodem wszystko żyje za bardzo. Ludzie w bloku z naprzeciwka pachną jak sfermentowany sok z winogron. Światło jak wino albo krew rozlało się po całej powierzchni budynku. Jest lato, może już jesień, a światło na koniec dnia klei się do bloków, wieżowców, ulic. Do wszystkich.
            Erazma stoi na balkonie jak co wieczór i karmi rybki.