piątek, 2 września 2016

Bordo 5

Bordo 5

Wszystkie postacie i przygody nie są fikcyjne i wydarzyły się na serio. No, prawie…
Dobrze, że moi znajomi z Bordeaux nie znają polskiego, bo miałbym kłopoty.

Kupujesz lodówkę, bo jesteś już duży, powiedział mi Wielki Murzyn. Nie mieścił się w drzwiach i z politowaniem patrzył na futrynę. A ja wcale nie byłem pewien, czy to groźba czy oferta. Simon zajmował się lodówkami od zawsze, wszyscy mi go polecali i zapewniali, że załatwi mi to, czego potrzebuję. Mieszkałem w Bordo od trzech dni i wciąż nie miałem lodówki. Wydawało mi się wtedy, że już bardziej dorosłym nie da się być, a lodówka na zawsze miała się stać symbolem dorosłości. 241543903 – zadzwoniłem do Simona, a ten już po chwili stał przed moimi drzwiami i rozważał wygięcie futryny jak czasoprzestrzeni.
A więc kupuję lodówkę, bo jestem już duży.
            Mija kolejne pięć minut i siedzę na tylnym siedzeniu w samochodzie z Simonem i z jego równie wielkim kolegą. Auto w wersji coupé jest zbyt małe, by nas pomieścić, więc łamiemy prawa fizyki klasycznej i prawdopodobnie podróżujemy w kilku wymiarach jednocześnie. Nawet nie zdążyłem zauważyć, co to za marka samochodu. Nie mam również pojęcia, z kim i gdzie dokładnie jadę i zastanawiam się, czy za chwilę sam nie zostanę sobą w wersji coupé – bez nerek i godności w ciemnym lesie. Simon, kierując, nie przejmuje się drogą, odwraca się do mnie i mówi, że to będzie magiczna lodówka. I do tego bardzo tania. Uśmiecham się niepewnie i pytam, jak ją zmieścimy w tym wielkim jak oni wozie. Samochód wciąż prowadzi się sam, a lodówkowy handlarz wyjaśnia: Simon zawsze daje radę. Bien.
            Tymczasem odwraca się też jego kolega, a ja zaczynam się czuć jak w „Pulp Fiction” na tylnym siedzeniu. Drugi z moich nowych przyjaciół jest równie czarny i orientuję się, że należy do ruchu SAPE, czyli ma dobry gust i jest eleganckim człowiekiem. Ma na sobie kapelusz Napoleona, marynarkę w kółko i krzyżyk, niebieskie kanty i krawaty, a na dłoniach roztopione złoto. Słyszałem o nim, podobno rozpuszcza je w wannie jak czekoladę. Oznajmia zadowolony, że wiele wie o Polakach, że to my z Niemcami rozpętaliśmy II wojnę światową. Miał też dziewczynę Polkę, była wspaniała jak okulary Diora w słoneczny poranek. Niestety gdzieś mu przepadła, nazywała się Laura Palmer – pyta się, czy może znam. Tłumaczę więc, że zarówno imię Laura, jak i nazwisko Palmer są bardzo pospolite w moim kraju, a więc owszem, znam, nawet kilka. I że wszystkie są wspaniałe jak zupa Chanel numer 5 albo jak a damn fine cup of coffee!
Dojeżdżamy do miasteczka studenckiego, które serio wygląda jak Twin Peaks. Zatrzymujemy się przed wielkim molochem, wysiadamy i potwór nas połyka. Na ostatnim piętrze jest tylko jedno mieszkanie, nawet nie pukamy. Witamy się ze Smutnym Murzynem, który ma łzy w oczach i oznajmia, że jednak nie odda lodówki. Rozmyślił się i twierdzi, że w środku jest jego ukochana. Moi wielcy przyjaciele tylko groźnie patrzą, a potem długo się śmieją i przekonują, że wszystkie z czasem uciekają. Otwierają lodówkę, żeby mi pokazać, że jest jak nowa i lśni w środku, a ja mam wrażenie, że wewnątrz ktoś śpiewa „Tous les mêmes”, orientują się i szybko ją zamykają, Stromae urywa w pół zdania.
Zgadzam się, przybijam z każdym dwie piątki i kupuję lodówkę.
Simon znosi ją sam, bo Simon zawsze daje radę. Bien. Pakujemy ją do miniaturowego bagażnika, którego jednak nie da się teraz zamknąć. Czarny Napoleon oferuje, że może na niej usiąść i pilnować w czasie jazdy. Uznajemy, że to świetny pomysł i ruszamy. A ja stwierdzam, że czuję się jednak jak autostopowicz w „Las Vegas Parano” i wiem, że czeka nas zaraz podróż przez kraj nietoperzy.
            Jestem teraz na siedzeniu pasażera i to dużo gorzej, bo wyraźnie widzę, że lodówkowy czarodziej nie ma pojęcia, jak prowadzić samochód. Myli pedały, przejeżdżamy na rondzie w lewo, bo tak bliżej, mruga do mnie, a potem odrywa ręce od kierownicy i wystrzeliwujemy w kosmos. Cały czas coś mówi. Przekonuje mnie, zupełnie jakbym jeszcze nic nie kupił i mógł się rozmyślić.
            Jest magiczna, sam się przekonasz. Już pierwszego dnia. Też taką kiedyś miałem, wzdycha. Otworzysz w nocy lodówkę i najpierw wyjdzie z niej zło. Będzie czarne i włochate, schowa się w kącie i pójdzie spać. Bo zło zawsze jest pierwsze i drzemie gdzieś w pobliżu. Ale nie przejmuj się tym. Zresztą nie będziesz miał na to czasu, bo zaraz potem odkryjesz, co ma w sobie najlepszego, jak lody waniliowe z szarlotką. Nawet nie będziesz pamiętał. Obudzisz się rano w obcym pokoju i nagle będziesz stawiał spację przed znakiem zapytania. Będziesz miał w buzi obcy język i będzie smakować jak pierwsza ostryga. Wstaniesz, ubierzesz się i otworzysz lodówkę, by wyjść po drugiej stronie w swoim pokoju.
            Tak na serio to nie sprzedaliśmy ci lodówki, a drzwi do równoległości.
Okazuje się, że Simon studiuje fizykę i prowadzi badania nad wieloświatową interpretacją teorii kwantowej, zna się na wszystkich wymiarach i lubi przeciągać superstrunę. Pytam się, co by było gdyby Sylvia Plath otworzyła lodówkę zamiast piekarnika. Wielki Murzyn jednak się nie śmieje i z powagą dodaje, że z magicznymi lodówkami nie ma żartów. Jesteś nowy w mieście, ale już cię tu znają. Wiadomo, gdzie cię szukać i lepiej dla ciebie, żebyś nikogo nie chował w lodówce. A tak będzie. Wypełnisz ją całym sobą, jak piękną dziewczynę. Jesteś tym, co masz w lodówce. Włożysz do niej swoje ulubione lody, wszystkie swoje potrzeby krwiste jak mięso, i nagą piękną dziewczynę, gdy ci się już znudzi. A wyciągniesz piwo zimne jak jej serce.
Wielki Murzyn przechodzi do konkretów.
            Marokanki są najgorsze, bo mają mnóstwo braci. Wyjmiesz ją kiedyś i szybko wyślesz z powrotem. Będzie schylać się nad lodówką i zaglądać do środka, jak do studni. Stwierdzisz, że w tej pozycji ma niezły tyłek, a potem wepchniesz ją tam i zamkniesz mocno drzwi. Przestraszysz się, że teraz znajdzie cię policja i jej bracia, a nigdy nie możesz być pewny, co odkryją w środku.
            Zaczynam się zastanawiać, jak daleko już odlecieliśmy. Simon dalej nie przejmuje się kierownicą, wystawia głowę przez otwarte okno i sprawdza, czy jego przyjaciel wciąż trzyma lodówkę. Czarny Napoleon krzyczy, że wszystko w porządku i że miał kiedyś taką samą. Bał się przy niej zasypiać, bo wciągała go w nocy do środka i mieszała w głowie jak pastis. Też się odwracam i widzę przez tylną szybę, jak jego marynarka w kółko i krzyżyk faluje na wietrze niczym bandera na statku kosmicznym. Cieszę się, że nie zgubił swojej czapki i macham mu przyjacielsko, a on otwiera na chwilę lodówkę i szczerzy szeroko złote zęby. Słyszę, jak wewnątrz poczciwy Serge Gainsbourg śpiewa „Lemon incest”. Ciekawe, czy w środku znajdę też Charlotte?
            Pytam więc, czy z magicznej lodówki można wyciągnąć wszystko to, o czym się skrycie marzy. Wielki Murzyn nagle przyspiesza i gwałtownie skręca, opuszczamy naszą galaktykę. Chwyta moją głowę, odrywa mi ją od ciała i potrząsa. Potem wyciska jak gąbkę i sprawdza, co wypadło. Hiszpanki, Włoszki, Austriaczki. Wschód słońca nad oceanem, kawa z Pianą Złudzeń, flamingi na balkonie. Ładni ludzie i ładne rzeczy chodzą mi po głowie i po myśli. La Grande bellezza, co? Simon gwiżdże, coś chowa do kieszeni, to pewnie moja próżność, ej! oddawaj, resztę upycha z powrotem do środka i oddaje mi moją wielką banię. Na końcu wyrokuje, że mi się spełni. I dlatego powinienem uważać, bo to zawsze kończy się mocno zmrożonym smutkiem.
            Będzie najlepszą sztuką w mieście. Pewnego dnia po prostu wyjdzie z lodówki i namiesza ci w głowie jak pastis. Słodka jak helados, gelato albo eis, zmrozi ci język i przyklei do siebie. Będziecie robić Bóg wie co, a potem z powrotem schowa się w lodówce. Przestraszysz się, że to już koniec, prawie umrzesz w beautiful agony. Obiecasz sobie, że już nigdy więcej i zaprosisz na pożegnalną kolację. Przyjdzie trochę ubrana, a trochę nie. Będzie kolorowa, ale mroźna jak jesień u was na wschodzie Europy. Będzie się śmiała, będą się śmiać jej oczy, będą się śmiać jej zęby jak sople lodu. Ten się śmieję, kto się śmieje ostatni. Ugotujesz coś specjalnego, na przykład gumę do żucia, znam świetny przepis, jeśli chcesz. Nawet się nie zorientujecie, kiedy skończycie wszystko nago i wtedy ją zwiążesz. Nie schowasz urazy, bo przecież nie czujesz mięty. Mocno i ciasno opakujesz swoją Królową Śniegu w folię jak Laurę Palmer i schowasz, żeby od tamtej pory mroziła ci wszystko smutkiem. Najlepsza sztuka mięsa w mieście. Każda magiczna lodówka tak działa.
            Na koniec Simon puszcza do mnie oczko, a ja krzywię się i mam ochotę powiedzieć, żeby ją sobie wziął. Ale jestem już duży i dorosłem. Lądujemy, jesteśmy na miejscu. Mieszkamy w wielokulturowej dzielnicy, wielkim melanżu jak tortilla flat. Jesteśmy roztańczonym remiksem tego świata. Też miałem mieszkanie na samej górze. Wielki Murzyn wnosi ją sam, chcę mu nawet pomóc, ale Simon zawsze daje radę. Bien. Po drodze Czarny Napoleon znów na chwilę otwiera lodówkę i słyszę pannę Hardy w środku, śpiewa, że to taki czas, że:

C'est long et c'est court
Ça dure toujours
On s'en souvient

Dobiliśmy targu i wszystko pięknie, super, życzą mi miłych lodów, żegnamy się i mówią jeszcze, żebym uważał, bo z magicznymi lodówkami serio nie ma żartów.
Czyli zostaję sam na sam z moją magiczną lodówką, trochę się boję, a trochę nie mogę się doczekać. I okazuje się, że te wszystkie historie to prawda. Wszystko się dzieje i spełnia. Po dwóch miesiącach przeprowadzam się do innej dzielnicy i nie mogę zabrać ze sobą lodówki. Płaczę przez chwilę, jak panienka żegnająca ułana. Kontaktuję się z wielkim Simonem i proszę o pomoc, bo potrzebuję kupca. Mówi, że nie ma sprawy, jest taka jedna studentka, co akurat szuka i ma chrapkę na najlepsze lody w mieście. Daje mi numer, a ja do niej dzwonię. Hallo?
           
Mówię więc do niej – kupujesz lodówkę, bo jesteś już duża. Poza tym to magiczna lodówka i do tego bardzo tania. I dobijamy targu.


Michał Erazmus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz