poniedziałek, 11 grudnia 2017

Przecier z ukochanego

Przecier z ukochanego

Mordercze Pomidory zdradziły mi sekret. Spotkałam je kiedyś na imprezie, sączyły kwaśne drinki, wiadomo, cześć mała, gadka-szmatka o tym, że mam gładką buzię, długie do nieba nogi i że wzbudzam erekcje nawet u warzyw. Technicznie rzecz biorąc, jesteśmy owocami. Czerwonymi, soczystymi i krwiożerczymi. W sumie to zero pomysłu na podryw, nieśmieszne żarty o marchewkach i fatalne ruchy na parkiecie. Ale zdradziły mi sekret. Chciały wytłumaczyć co i jak. Znam się na takich, odsłaniam kolanko, to zawsze działa, łapią haczyk, daję im swój numer, a one mi przepis na przecier z ukochanego.

piątek, 21 lipca 2017

Burger Everetta

Burger Everetta

“I never said half the crap people said I did.”
Albert Einstein

Podrzędny bar w amerykańskim stylu, wokół kręcą się niespecjalnie ładne kelnerki, odsłaniają dużo, ale też nie warto patrzeć, bo to nienajlepsza z możliwych rzeczywistości. Ociągają się, mylą zamówienia i brzydko żują gumy. No i kręcą nosem, bo ich klient pali niemożliwie. Jednego za drugim, papieros za papierosem, dymi już prawie uszami i oknami, a jeszcze przed chwilą wydawało się, że to miejsce nie może być już bardziej brudne. Jednak podobno to szycha, szef kazał dogadzać, muszą więc co chwilę latać, dolewać dżin z tonikiem i podawać burgery, jednego za drugim. Co za obleśny typ, kelnerki szeptają między sobą, zakładając się, po którym pęknie, brzuch się nadyma, broda ocieka keczupem, brzuch nie przestaje rosnąć, okulary parują od dymu, ale gość nie zamienia się w bombę jądrową. Gość niczym się nie przejmuje, jest naukowcem, więc głównie fantazjuje i myśli Bóg-wie-o-czym. Na przykład: o miejscu, w którym góra burgerów i trzy paczki fajek na dzień to szczyt zdrowego trybu życia.

środa, 12 lipca 2017

Manifestyn

Manifestyn

Dzień dobry, chciałbym zostać uchodźcą.
Zakochać się w twojej córce, postawić jej kawę,
zabrać do kina, powiedzieć, że jest najlepsza,
że ma nogi jak miód, oczy ifryta, miętowy język,
kiedy palimy jednego papierosa na pół,
że wtedy kołdra przypomina mi wydmy,
siedem lasów, siedem gór, które musiałem przejść
w drodze do łóżka, na kolację i śniadanie,
ugotowałbym coś egzotycznego, pokazał dużo,
jak pali się fajkę zamiast ludzi.

wtorek, 23 maja 2017

Na koniec świata i jeszcze bliżej

Na koniec świata i jeszcze bliżej

fot. Agata Chylińska
Niedziela biała jak chmury, jak kitle i jak gorączka, która zawładnęła mieszkańcami Przezmarka w pewien majowy weekend. Do urokliwej wsi w pomorskim przyjechała grupka medyków, żeby za darmo przebadać tę niewielką społeczność. Udało się to prawie 80 mieszkańcom – daje to jakieś 20, może 25% całej ludności tej urokliwej miejscowości. I dużo, i mało. A chętnych było znacznie więcej, w kolejkach pod gabinetami, zaimprowizowanymi w salach szkolnych, dochodziło do kłótni, powstawały komitety kolejkowe. Aż chciałoby się powiedzieć z ironicznym uśmieszkiem, że przez ponad 25 lat nic się nie zmieniło.

sobota, 6 maja 2017

Nogi, które leczą

Nogi, które leczą

241543903, czyli wszystkim tym, którzy też pchają głowy tam, gdzie nie trzeba

Z nudów zjadam sobie właśnie pani nogi. Proszę się nie gniewać bardzo. Próbuję się delektować, ale nic z tego, zbyt łapczywie pochłaniam kawałek po kawałku, to silniejsze ode mnie. Pani ma nogi, które leczą. Są długie do nieba, zamiast skóry miód i rozlane mleko, nie ma co płakać, to wspaniały smak. Uśmiechają się, puszczając oczko. I tylko od czasu do czasu gdzieś nad kolankiem przydarzy się jakiś pieprzyk, bo przecież diabeł tkwi w przyprawach.
            I proszę, proszę, pani chyba właśnie popatrzyła, jak patrzę? Czy można prosić o jeszcze jeden raz?

niedziela, 26 marca 2017

Bordo 1

Bordo 1

Wszystkie postacie i przygody nie są fikcyjne i wydarzyły się na serio. No, prawie.
Dobrze, że moi znajomi z Bordeaux nie znają polskiego, bo miałbym pewnie kłopoty.
 Zmieniłem więc chociaż imiona.

Pięknie taplała się w błękicie tamtego neonu. Błękit był blady jak ona i tak samo jak ona od czasu do czasu mrugał do mnie, coś obiecując. Pół nocy próbowałem odgadnąć co. O tej porze zawsze zapadała tu szklana pogoda i spływała ludziom po twarzach niczym deszcz. Marina taplała się więc w świetle neonu i wyglądała jak mała dziewczynka kąpiąca się w kałuży. Miała nawet kalosze. Kalosze były od Givenchy’ego, a jej szorty chyba trochę za krótkie. Zawstydziłem się nieco, bo to trochę tak jakbym miał swoją własną lolitkę, Ma-ri-nę czubkiem języka schodzącą w trzech stąpnięciach po podniebieniu, by na trzy trącić o zęby.

środa, 15 lutego 2017

Dwa miesiące później

Dwa miesiące później

Sprawa nie wygląda słodko. Od dwóch miesięcy upijał się dzień w dzień, a to w końcu ciężka harówka. Do tego miał słabą głowę i żyrafę w szafie. Trochę szkoda, że właśnie leży przede mną martwy, bo będę musiała zająć się cętkowanym zwierzakiem, gdy wrócę już do domu.
            Drogi pamiętniczku, chciałabym ci móc napisać, że właśnie wpadam w panikę, że wytrzeźwiałam w sekundę, że w sumie to niechcący. Tymczasem krew na rękach, tulipanie i szpilkach. Notuję wszystko skrzętnie w głowie i upominam się w duchu, by zapamiętać tę właśnie kolejność. Nieźle będzie wyglądać na papierze.

wtorek, 3 stycznia 2017

Gdyby mgła

Gdyby mgła

Odkąd pamiętam, tuż za naszym domem rozciągały się pola. Ogromne obszary i rosnące tam przedziwne rośliny. Jeszcze dziś brzmią mi słodko opowieści z dzieciństwa, tak jakby wspomnienia mogły czarować, przyzywać ulotną woń zbieranych kwiatów i ostry zapach przeszywający powietrze, gdy ścięło się niepozorne zioła. Dzikie zarośla od zawsze wabiły i intrygowały, jednak nigdy nic tam nie uprawiano. Bo nie było potrzeby, bo nie umiano, bo się nie chciało, wreszcie – bo Dziadek zabraniał. I tak ciemnozielone chaszcze stopniowo i z determinacją opanowały ten nasz skrawek. Ilekroć spojrzałem za okno, odnosiłem wrażenie, że toczy się tam nieustająca walka, że chwasty nieporządnie, w każdym kierunku, swymi wijącymi się, kipiącymi od zielonego soki łapskami pomału próbują zapanować nad światem. Czasami jednak, w świetle zachodzącego słońca, udobruchany i zauroczony wpatrywałem się w obraz jakby pędzla artysty-modernisty, który niby celowo porozrzucał na płótnie barwne plamy.