niedziela, 11 lutego 2018

Bajki matrioszki

Bajki matrioszki

            Dziewczyna była Ruską, ale miała fajny tyłek i podobno rodziców porwanych przez potwory morskie. Jej młodszy brat płakał gdzieś w tle, a ja wciąż nie mogłem przestać zastanawiać się, jaka jest w łóżku. Nadia, Katia czy inna Nastazja, nie byłem dokładnie pewien, uśmiechała się, zalotnie okręcając się wokół paluszka. Cholerna kokietka, pomyślałem i przesiadłem się tak, by za chwilę przez przypadek dotknąć idealnego jej uda.
            W tym momencie właściwie wszystko było gotowe. Co tam u Putina, jak się mają walonki w tych ciepłych krajach i co z tą wódką z niedźwiedziami? Wszystko rzecz jasna z bezbłędnym humorem, z czarującym wdziękiem. Podana na patelni, trochę letnia, w sam raz, by się rozgrzać, odpowiadała, leniwie poruszając językiem, wiecznie rozchylone wargi, w zabawny sposób kalecząc przy tym angielski.
            Czas na etap pierwszej fizyczności, upomniałem się w duchu. Skarbie, trafiłaś na profesjonalistę, pomyślałem, czując przypływ testosteronu. Najpierw niewinne dotknięcie, najlepiej dłoni, nie przelotne, ale też nie nazbyt nachalne.
            Chwilę potem operacja czerwony październik, czyli pocałunek – podejście pierwsze, rozpoczęta, już czuję ruski, wilgotny oddech na języku, moja Lizawieta ma wspaniałą skórę, Boże, co za kolor, czekoladka albo caffè latte, będzie ci wyśmienicie smakować o poranku, razem z moim czerwonym Lucky Strike’iem. Wtem całą Casablancę niweczy pieprzony braciszek. Wpada pomiędzy nas jak opętany i krzyczy niezrozumiałe frazy.
           No i trafiła mi się przyzwoitka, klnę w myślach, wydmuchując komiksowy dymek. Zdążyłem odpalić już drugiego papierosa, a bachor wciąż płacze. Oczywiście nie przestaję się uśmiechać, po hollywoodzku odsłaniam zęby i gram cierpliwego, podczas gdy ona niańczy małolata. A czy smarkacz o tej porze nie powinien już przypadkiem spać, po dobranocce, głośnym seansie MTV z hotelowego telewizora?
           Sex on the beach, zamawiam przy pustym barze i zastanawiam się nad strategią, to chyba odpowiednia pora na zmianę lokalu, piasek i szum fal w każdej budzą syrenę, a gówniarz będzie mógł się wreszcie zająć szukaniem starych, względnie lepieniem zamków. Uśmiecham się do swej inteligencji i ruszam z drinkami z postawionymi parasolkami. Patrzcie, tak to się robi.
           Sorry młody, nie mieli mleka, wracam do pięknej i bestii. Widzę, że sytuacja w ruskiej mafii chwilowo opanowana, a kolanko Gruszeńki niby przypadkiem bardziej odsłonięte. Przezwyciężam atawistyczny instynkt łowcy i grając dżentelmena, zapraszam na spacer, pooglądać gwiazdy i takie tam.
           Wychodzę dumny, czując na sobie wzrok zazdrośników, frajerzy pewnie długo jeszcze będą głowić się jakim cudem. To jest sztuka, proszę państwa, a ja jestem pieprzonym da Vinci podrywu, uczcie się od mistrza. Z carycą Katarzyną pod ręką i małym potworem na ogonie defilujemy jeszcze salę jak na Placu Czerwonym, by wreszcie opuścić lokal.
           Piasek jest wciąż gorący, czuję jak paruje po upalnym dniu zapachami morskiej wody i słodkich olejków do opalania. Nie mogę oderwać oczu od jej nóg, gdy ściąga dość niezdarnie pantofelki, chyba jest trochę pijana, ale to nie szkodzi. Plaża wita nas ciszą i uderzającym spokojem. Wokół jest idealnie pusto i ciemno, zaglądają tu tylko nieliczne błyski reflektorów przejeżdżających w oddali samochodów.
           Potwory morskie, mówi. Mały myśli, że ich rodziców dziś rano porwał Kraken czy inny Loch Ness, tłumaczy mi się. Lecz ona podejrzewa, że tak naprawdę chcieli spędzić romantyczny wieczór w samotności. Nie do wiary, przykro jej. Obejmuję ją w pasie, uśmiecham się, patrzymy w niebo gwiaździste nad nami i sorry Immanuel, but I can’t, prawo moralne może jednak innym razem.
           Chwilę szukamy odpowiedniego miejsca. Żeby piasek był miękki, a szum fal odpowiednio romantyczny. Wreszcie siadamy i czuję promieniujący obok mnie ruski jak szampan w sylwetra żar. Patrzy w dal. Skarbie, nie przyszliśmy tu wypatrywać piratów, przystępuję więc do operacji czerwona rewolucja, pocałunek - podejscie drugie.
           A bachor znów w płacz. Czy ten chłopak ma czujnik erekcji facetów swojej siostry? Na litość Boską, już prawie o nim zapomniałem. Zaczynam rozważać zbrodnie w afekcie i tym podobne dzieciobójstwa, a moja mała rosyjska ruletka chichocze. Mruga do mnie po szelmowsku, to lubię.
           Po chwili intensywnych rozmyślań nagle cmoka głośno, zupełnie jakby sobie przypomniała jakąś oczywistość, wstaje szybko i podchodzi do braciszka. Pomału zaczynam tracić cierpliwość, proszę państwa, doprawdy piękny obrazek, ale, młody, dość już tych ruskich landszaftów. Szybko jednak z wrażenia siadam z powrotem na złocistym piasku.
           Odkręciła go.
      Jednym wprawnym ruchem, chwyciwszy za tors, odkręciła go. Jak matrioszkę. Z wnętrza wyjęła identycznego bachora, tyle tylko że odrobinę mniejszego. Coś zaczęła gwałtownie tłumaczyć po rosyjsku, poskładała oryginał i wysłała dzieci jak gdyby nigdy nic, żeby się bawiły gdzieś w tle, na dziesiątym planie. A potem odwraca się do mnie i kładzie obok z miną "jakie to proste, nieprawdaż".
            Zmuszam się szybko do zamknięcia buzi i przez moment poważnie boję się, że moja hot Russian również się odkręca i rozbiera na malutkie Katie i Nadie. Właściwie nie byłoby to takie złe, mniejsze wersje, podwójne biszkopty, taka modyfikacja modelu z bliźniaczkami. I już praktycznie złapałem się na tym, że szukam na miękkim jej brzuchu podłużnej blizny, gdy orientuję się, że przecież ona się rozbiera! Wreszcie, słodziutka, zaczynasz łapać, w czym rzecz.
            Najpierw bluzeczka, z obcisłymi jest najgorzej, a pospiech niczego nie ułatwia. Gdzie tak pędzisz, mówię cicho, w górę ręce, co nagle to po diable. Swoje rzeczy ściągam już szybko i gwałtownie, a ona poddaje się, kapituluje jak Francja, tylko językiem wodzi po moim twardym podniebieniu, zębach i migdałkach.   
           Bejbe, jesteśmy matrioszkami. Jak puzzle złożyliśmy się w całość. Na moment staję się tobą, czuję doskonale od środka każdy szczegół, dłonie pulsują, chwytasz nimi piasek, jest szorstki i kłujący. Rozsypujesz włosy i zamykasz oczy.
           Ale usta otwierasz, jakbyś chciała coś powiedzieć, i tak nie zrozumiem, choćbyś mi wykładała fizykę kwantową. Przyjemnie brzmisz, pachniesz i smakujesz wtedy, gdy leżymy tak na ziemi, unosząc się pięć metrów nad.
           Lądujemy, przybijamy do brzegu jak uchodźcy. Patrzy na mnie, a ja nic nie wiem, przez chwilę myślę, że znam ten wzrok. Ale coś się nie zgadza. Skarbie, co robisz, dlaczego masz takie wielkie oczy? A po co mnie znów chwytasz? Przejeżdża najpierw dłońmi po barkach, klatce, zatrzymuje się na żebrach i wbija we mnie paznokcie. Każdy ma swój, cholera, to boli, fetysz. Mam wrażenie, jakby szpony przebijały mi płuca. Próbuję się uwolnić, wyrwać, ale nie mogę się ruszać, krzyczeć.
           Nieruchomieję, by już po chwili tępo przypatrywać się, jak mnie odkręca. Kawałek po kawałeczku, na kolejne, coraz to mniejsze lalki. Gdy kończy, setka matrioszek-mnie mruga i bezskutecznie próbuje uciec. Moja Katiusza patrzy na nas wszystkich w stu kopiach i łapiąc się pod boki, z uznaniem kręci głową.
           W końcu zadowolona woła swojego rozdwojonego braciszka, a gdy przybiega, cała trójka najpierw długo się śmieje. Skubany już nie płacze? Rodziców też poodkręcaliście? Zaczynają mnie zbierać i wyrzucać po kolei do morza. Woda jest zimna, wraz z księżycem falujemy równo, odpływając daleko od brzegu.
           A kilka godzin później, bladym świtem to samo morze wypluje mnie w kawałkach, a ja – mistrz podrywu – pierwszy raz w życiu nie będę mógł pozbierać się po nocy spędzonej z niewinną dziewczyną.


Michał Erazmus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz